Sonntag, 14. November 2010

Referat Barbary Heibutzkiej

Referat na temat
"Narodowości, języki, wyznania, sąsiedztwo na połnocnych Kaszubach"
Szanowne Panie i Panowie,
aby powiedzieć słowami Marcina Luthra: "Stoję tutaj i nie mogę inaczej", a mianowicie jako
"Robotnica wspomnień" - stanąć do Państwa dyspozycji.
Klaus Mann powiedział w swoich wspomnieniach z czasow dzieciństwa i młodosci, że
"Wspomnienia są zrobione ze wspaniałego materiału. Są one zdradliwe, a pomimo tego
przekonywujące, potężne i niewyraźne. Nie można polegać na wspomnieniach, jednak nie ma
żadnej rzeczywistosci oprocz tej, ktorą nosimy w swojej pamięci."
Urodziłam się tutaj w pobliżu, w Radoszewie, 10 lipca 1927 roku. Historia tego miejsca sięga
do czasow średniowiecza. Jest jednakże udowodnione, że już w czasach prehistorycznych
istniała tam ważna osada, ponieważ południowe zbocze radoszewskiego pagorka pokryte było
staropogańskimi grobami. O tych grobach wspomniano w roku 1285 przy oznaczaniu granic
Starzyna (położonego rownież tutaj w pobliżu).
Historia mojego rodzinnego domu sięga roku 1610.
Moje osobiste doświadczenia odnoszą się do przedziału lat 1930 do kwietnia 1946, kiedy to
opuścicilismy naszą Ojczyznę, jak wiadomo, nie dobrowolnie.
Po przybyciu do nowej Ojczyzny, do Schleswiga Holsteina, wspomnienia ucichły na długi
czas, byliśmy przecież nieskończenie zajęci, organizacją naszego życia na nowo, ze
wszystkimi trudnościami jakie nas napotykały, dla ktorych potrzebowaliśmy dziesiątkę lat ,
aby je przezwyciężyc.
Pewnego dnia, na zebraniu koła emerytow, zostałam poproszona
o zadeklamowanie Pieśni bożonarodzeniowej" Wernera Bergengruena.
Moja objekcja: "... ale przecież żaden człowiek tutaj nie zna Kaszub"!!
Dałam sie namowić i zadeklamowałam:
"Gdybyś ty, dzieciątko, na Kaszubach urodzone było"
.......
Wielu spośrod Państwa zna może te orgie dobrodziejstw, ktorymi Kaszubi rozpieszczaliby
kochanego Jezuska, jeszcze lepiej powiedziawszy, traktowali, gdyby urodziło się na
Kaszubach:
Kiełbaskami i flakami i gęsimi udkami
I....
...... dzbanem "dobrego piwa z Pucka".
Tylko nieliczni goście pytali mnie wtenczas, gdzie też te Kaszuby są, co mnie jednak nie za
bardzo obchodziło.
To mnie jednak obudziło i zaciekawiło, o mojej MAŁEJ OJCZYźNIE KASZUBACH,
dowiedzieć się czegoś bliższego, zagadkowego, historycznego.
Z zapałem zabrałam się do zbierania zapiskow,
- do przepytywania starych kaszubow na wsiach
- do przeszukiwania Archiwow Państwowych w Gdańsku
Tam natknęłam się na 100-letni egzemplarz " Historii powiatu wejherowskiego i puckiego"
autorstwa doktora Franza Schultza, wydanej w Gdańsku w 1907 roku.Ten jednotomowy
egzemplarz jest tak drogocenny, że nie mogłam nawet zrobic kopii wybranych miejsc, ktore
mnie tak paląco interesowały. Na przykład historia mojego miejsca urodzenia - Radoszewa,
ktorą znalazłam tam zapisaną.
Do stu piorunow w niebiosach!!
Byłam rozgniewana i rozpoczęłam zaciętą walkę z kierownikiem archiwum, aż w końcu
wyszłam zwycięsko, z historią Radoszewa, Dużego- i Małego Starzyna, Kłanina i Krokowej
w torbie.
Niemniej przeto, ta historia jest tylko tak daleko przedmiotem mojego referatu, na ile
poruszyła życie moje i mojej rodziny.
Zaczęło się tak:
W latach odbudowy po pierwszej wojnie światowej, ktora obdarzyła Polskę znowu
niepodległoscią, wchodziły w życie reformy, przede wszystkim reforma rolna, ktorej
następstwem było małe przemieszczenie się ludności.
W dawniejszych zachodniopruskich rejonach nie było żadnego rozwiniętego przemysłu,
jednak rozwinięte, kwitnące rolnictwo, ktore w dużych częsciach znajdowało się w rękach
majątkow i dużych właścicieli rolnych.
Te połączone, duże powierzchnie ziemii zostały rozparcelowane i na dogodnych warunkach
sprzedane lub wydzierżawione wcześniejszym robotnikom majątkowym.
Nowa chmara kupcow przyszła z Polski centralnej i osiedliła się tutaj, na połnocnych
Kaszubach.
W czasie tej reformy rownież moi dziadkowie i rodzice sprzedali swoje posiadłości w
powiecie grudziądzkim, by kupić ziemie w Radoszewie, a mianowicie nabyli tak zwaną
"Resztowkę" - pozostałość z majątku wraz ze wszystkimi zabudowaniami.
Przejęli większość kaszubskich robotnikow majątku razem z ich rodzinami.
Nie wyłączywszy staro zasiedziałych Kaszubow, ktorzy ich wcześniejsze życie ze wszystkimi
tradycjami i zwyczajami nieprzerwanie dalej kontynuowali.
Wkrotce wciągnęli w nie rownież nowych obywateli.
Tak moje rodzeństwo i ja, ktorzy urodziliśmy się i wzrastali na Kaszubach, przeżyliśmy całą
intensywność kaszubskiego życia w sile przekazywania tego, co Kaszubi jeszcze
kultywowali, jak rownież co ich gawędziarze od dzieciństwa do poźnej starości zachowali i
przekazali.
Pomimo ciężkiego i długiego dnia pracy, mieszkańcy wsi zabawiali się po skończonej robocie
przed swoimi chałupami, śpiewami, grą na akordeonie, tańcami. My dzieci, przyglądaliśmy
się i braliśmy w tym udział, pomimo tego, że nasza matka niechętnie na to patrzyła, ponieważ
niejeden raz musiała u nas dzieci, przeprowadzać akcję przeciwko wszom, smarując nam
głowy ziołowym octem lub naftą, co było bardzo nieprzyjemne, jednak nie mogło to mnie
odwieść od mojego wioskowego życia.
Tak więc kaszubscy mieszkańcy wsi, pomimo biedy, starali sie przy pomocy najprostszych
środkow, stworzyć sobie wartościowe życie.
Gawędziarkami były najczęściej babcie, ktorym przysłuchiwaliśmy się, jak przekazywały
stare bajki, opowieści i historie o zjawach, dalej. Moje rodzeństwo i ja mieliśmy wielkie
szczęście, mieć dwie babcie gawędziarki: niemiecką babcię Annę Głowacką pochodzącą z
Chojnic oraz polską babcię Joannę Błażyńską pochodzącą z poznańskiego.
Do tego mieliśmy jeszcze "Babcię Szweda", w rzeczywistości potomkinię Szwedow z wojny
polsko-szwedzkiej. Babcia Szweda opowiadała nam historie kaszubskie.
Ciągle byli to ci starzy, ktorzy służyli jako nosiciele przekazu z generacji na generację.
Ich sposob opowiadania w atmosferze "Spinnstube"- (miejsce spotkań kobiet zimowymi
wieczorami w celu wspolnej pracy i opowiadań), był całkowicie przeciwny medialnym
przekazom kultury naszych dni, ukazanym we fragmentarycznej formie.
My natomiast byliśmy jeszcze pod urokiem cielesnej bliskości, kiedy babcie stały zwrocone
plecami do pieca kaflowego i opowiadając kołysały się w tę i z powrotem, a my z nimi, w
jednakowym rytmie.
My tkwiliśmy jeszcze w magii żyjącego głosu.
Członkowie dawniejszej wspolnoty, ktorzy wywędrowali, wzięli ten skarb historii ze sobą na
obczyznę i przekazywali go dalej.
Także my, ktorzy nie pochodziliśmy z ich ludu, wzięliśmy w naszej pamięci niektore
opowiadania ze sobą, kiedy po wojnie musieliśmy opuścić te ziemie.
Lecz gdy takie wspomnienie wydawało sie zabarwione, zostawiało się je w spokoju.
Do czasu, kiedy "Trzecia Rzesza" dotarła i zamanifestowała się w Gdańsku i Prusach
Zachodnich , Polacy, Niemcy i Kaszubi żyli zgodnie razem a nie przeciwko sobie.
Wraz z nadchodzącą agitacją w końcu lat trzydziestych, zmieniło się to zarowno w życiu
prywatnym jak i w życiu publicznym.
Zabroniono mowić po niemiecku.
W szkole zaobserwowałam, że dzieci wyznania ewangelickiego były szykanowane.
W obrębie prywatnym, dla mieszkańcow niemieckich zostali wyznaczeni "podsłuchiwacze",
ktorzy mieli dowiedzieć się w jakim języku rozmawiano, czy po polsku czy po niemiecku.
Przypominam sobie jeden przypadek:
Po kolacji moi rodzice grali w karty, a my dzieci w gry planszowe, kiedy usłyszeliśmy pod
oknami hałas.
Ojciec wybiegł na dwor, żeby zobaczyć co się stało. Podsłuchiwacze wpadli do przykrytej
opadłymi liśćmi i luźnymi deskami dziury.
Było widoczne, że niemieckie rodziny a także niemiecko-polskie "mieszane" rodziny były
obserwowane.
Postawa Kaszubow była dwuznaczna i oportunistyczna.
Za długo - przez setki lat, jak czytaliśmy i słyszeliśmy, probowali Kaszubi, jako etniczna
mniejszość pod panowaniem polskim, pruskim, wilhelmowskim i niemieckim, przeżyć.
To stworzyło specyficzny, dający się dopasować, niecałkiem podważalny charakter.
Kaszubi musieli zbyt często ich "Płaszcz kręcić zależnie od wiatru "
--------------------------
U nas, na pograniczu, komunikacja między Kaszubami, Niemcami i Polakami nie była
żadnym gruntownym problemem.
Moi dziadkowie ze strony matki pochodzili z dorzecza Wisły i należeli tam do zrzeszenia
"Niemieckiej mniejszości"
Nie władali, lub tylko w niewielkim stopniu, językiem polskim względnie kaszubskim.
Jednakże moj ojciec i jego rodzina , ktora pochodziła z okręgu poznańskiego, władali
językiem niemieckim i polskim w słowie i pismie.
Na pograniczu było rzeczą naturalną, że były zawierane liczne małżeństwa mieszane, jak w
naszym przypadku.
My dzieci, wzrastaliśmy trzyjęzycznie z rownym uprawnieniem dla języka niemieckiego,
polskiego i kaszubskiego.
Ale także Niemcy nie mieli w okresie międzywojennym problemow z porozumieniem się.
Starsi wsrod Kaszubow mowili jeszcze po niemiecku, a młodsi mogli się przynajmniej
porozumieć.
Jak wyglądało to w praktyce codziennej, chcę podkreslić na podstawie jednego przykładu:
Po przyjściu ze szkoły(jako dziecięciolatka), weszłam zdyszana do jadalni, gdzie rodzice i
goście akurat siedzieli, i zakomunikowałam po niemiecku:" dzisiaj uczyliśmy się historii o
Napoleonie."
Ojciec zwrocił mi uwagę, że mamy polskich gości, więc powtorzyłam co wcześniej
powiedziałam, po polsku.
Do dziewczyny, ktora nalewała zupę, zawołałam po kaszubsku:
"Truda, witro me pojdzeme na otpust do Swarzewa, jo?"
Ponieważ rodzice sami nie praktykowali takich obyczajow kościelnych, aby zaspokoić moją
ciekawość, musiałam sama je organizować.
W przeciągu kilku chwil porozumiałam się w trzech językach.
O specyficznych cechach i pochodzeniu języka kaszubskiego usłyszeliśmy już tutaj na sali z
historii i nie chcę teraz pogłębiać tej materii.Tylko tyle z moich obserwacji:
Kiedy byłam dzieckiem, nie wiedziałam nic o historycznych i socjalnopolitycznych
stosunkach. Nie musieliśmy wyraźnie afiszować identyfikacji narodowej, ponieważ o tym
zostało zadecydowane.
Mieszkaliśmy w Polsce, uczęszczaliśmy do polskiej szkoły, obracaliśmy się w niemieckim,
polskim i kaszubskim środowisku, bez wielkich starć.
Byliśmy tutaj w domu i było, jak było.
Było rzeczą naturalną, że n.p ojciec wspierał radą i pomocą Kaszubow w naszej wiosce w
sprawach urzędowych, że w sprawach sądowych podważał wyroki, i pomagał im w
osiągnięciu ich prawa.
Kaszubi byli DAWNIEJ w polskich urzędach nie zawsze brani poważnie, co nieraz wiązało
się z ich niezaradnością w użyciu języka polskiego.
Tutaj przypomina mi się jedna scena, ktora rzuca światło na te stosunki:
Pewnego dnia przychodzi starszy Kaszub do mojego ojca i przekazuje mu zawiniętą w starą
gazetę paczuszkę. Moj ojciec bierze ją i dziękuje grzecznie;
Kiedy ją rozpakował, ujrzeliśmy krążek kiełbasy.
Ja wołam: " ależ tatusiu, dlaczego to wziąłeś?? mamy przecież w wędzarni pełno kiełbas."
Moj ojciec bierze mnie na kolana i wyjaśnia z poważną miną:
Kochane dziecko, każdy człowiek, obojętnie czy ważny czy nie, ma prawo podziękować, i
każdy robi to za pomocą tego, co ma. Nie odmawiaj nigdy nikomu podziękowania.
Z tą maksymą wzrastałam - i się zestarzałam.
Inne doświadczenie zrobiłam swojego czasu w szkole:
Dzieci, ktore rozmawiały czystą polszczyzną, były - dawniej - traktowane lepiej niż dzieci
kaszubskie.
Kaszuba można zaraz rozpoznać po naleciałościach językowych, co go dawniej już prawie
dyskryminowało.
Aby temu zapobiec, rodzice nie rozmawiali nagle z dziećmi w języku kaszubskim.
Ten rodzaj dyskryminacji zdaje się dzisiaj nie być tak trujący, ponieważ badania
socjologiczne stworzyły w międzyczasie podstawę, na ktorej rozwoj i obrona kaszubskiej
wspolnoty i jej kultury mogłaby bazować społecznie i instytucjonalnie.
Ale o tym dowiedziałam się dopiero, kiedy już nie mieszkałam na Kaszubach.
Kiedy od lat siedemdziesiątych regularnie odwiedzałam swoją "Dawną Ojczyznę",
zauważyłam ze zdziwieniem, że dzieci moich polskich krewnych już nie umiały rozmawiać w
języku kaszubskim.
Wraz z rozwojem społeczno-zawodowym i rosnącym poziomem wykształcenia wśrod
ludności kaszubskiej, uczucie identyfikacji z własną etniczną wspolnotą staje się raczej
słabsze niż mocniejsze. Duża część dzieci wiejskich uczęszcza obecnie do liceum albo dalej
kształcących szkoł.
Jestem zaskoczona, ilu spotykam młodych ludzi, ktorzy zrobili tytuł "Magistra".
Ich rodzice są rzemieślnikami, drobnymi rolnikami, pracownikami fabryk, ktorzy od wielu
generacji nie uczęszczali do szkoł wyższych.
Na koniec tej obserwacji na temat języka kaszubskiego pozwolcie, że opowiem państwu
jeszcze bajkę, ktorą opowiedziała mi "ciocia Anna Kleba".
"Bylo to setki lat po Adamie i Ewie.
W międzyczasie urodziło się wiele generacji, ktore rozproszyły sie po całym świecie i
założyly rożne narody.
Ale te narody nie miały jeszcze żadnego języka. W ogole, kobiety tych narodow były bardzo
smutne, ponieważ nie mogły plotkować i się kłocić.
Dobry Bog przyjrzał się tym kobietom i dziewczynom i pomyślał sobie:
" Ci ludzie muszą coś mieć, czym mogliby się między sobą porozumieć".
Tak więc Bog przygotował parę tuzinow językow.
Pewnego pięknego letniego poranka Bog przywołał wszystkie te narody do siebie i
zaproponował im, aby wyszukali sobie jakiś język.
Narody przybyły pośpiesznie i wszyscy chcieli mieć najlepszy język.
Niektorzy wzięli pierwszy lepszy, mądrzejsi wybierali trochę dłużej.
Tak więc Włosi wybrali język, ktorym mogli mowić szybciej niż myśleć.
Francuzi co prawda nadążali z myśleniem, ale ponieważ jedzą żaby, rozmawiali, mając jedną
w przełyku, tak więc do dziś nie mogą poprawnie wymowić "r".
Niemcy rownież akurat byli przy jedzeniu i mieli jeszcze w ustach kluskę, dlatego mowią tak
niezrozumiale. Ale zastanawiają się przed powiedzeniem czegokolwiek.
Spośrod Anglikow przyszli do Boga tylko starzy, ktorzy nie mieli już żadnych zębow, stąd
seplenienie przy wymawianiu "th"
Polacy otrzymali bardzo wyraźny język, ponieważ oleją swoje struny głosowe wodką.
Ich język jest dla innych trudny do nauczenia, a mianowicie dlatego, że nie mają wodki.
Kaszubi byli najmądrzejsi ze wszystkich i naturalnie ONI chcieli otrzymac najlepszy język.
Wybierali i szukali cały dzień , aż się ściemniło i już nie został żaden język.
Tak więc rzucili się do Boga w prośby:
Wyrozumiały Bog pożyczył od każdego z narodow kilka słow i posłał Kaszubow do domu.
I tak nazywa się do dzisiaj:"chto kaszebska mowe znaje, przendze przez wszetci kraje."
Kiedy Kaszubi przyszli z razem pozbieranym językiem do domu, zauważyli, że brakowały im
trzy ważne pojęcia:
Dla miłości, dla nienawiści, i dla Pana.
Tak więc musieli do każdego mowić na ty, ponieważ "Panem" jest tylko Bog.
Młodzi nie mowią nigdy do dziewczyny "Kocham cię", najwyżej mielą językiem coś takiego
jak "hm hm, hm hm".
Kaszubi są, inaczej niż Włosi, dosyć leniwi w mowieniu.
Dopiero po długim czekaniu słyszy się wtedy doniosłe "JO JO"
I z tego razem pozbieranego języka, Janek Piepka, kaszubski poeta i bajkopisarz stworzył
czarującą poezję.
Janek i ja dzieliliśmy przez kilka lat szkolną ławkę w Starzynie.
(był on moją "pierwszą miłością).
Dla budzącego się obecnie zainteresowania kaszubsko-języcznymi utworami mam jeszcze
jedno zdarzenia do opisania:
Kiedy poruszałam się znowu "śladami przeszłości", zjawił się pewnego dnia u moich
gospodarzy w Werblinii stary, bezzębny człowieczek i przekazał mi plastikową torbę z ciężką
zawartością i tymi słowami: "Słyszałem,że pani Basia jest tutaj; ona pisze przecież o
Kaszubach. Pomyślałem sobie, że mogłaby te stare wydania Pomeranii i bajek potrzebować?"
Powiedział i zniknął z obejścia klapiąc drewnianymi korkami. A ja zostałam szczęśliwą
właścicielką pierwszego wydania "Pomeranii" i innych pięknych broszurek.
Te ustępy, moje panie i panowie, dla zabawy; Historia może być także wesoła, nieprawdaż?
Zresztą powołując się do bajek i podań z Kaszub mogę dać jedną wskazowkę: Alfred
Camman, rektor w stanie spoczynku z Bremen, ludoznawca, zbierał od dziesiątek lat bajki i
podania z wschodnioeuropejskiego regionu i opublikował o tym książki. Obecnie czeka na
wydrukowanie zbioru mazurskich baśni ludowych a także bajek i podań z Prus Zachodnich w
tym specjalnie z Kaszub.
-----------------------------------------------------
O wyznaniach
Przynależność narodową na Kaszubach definiowało się dawniej przez przynależność
religijną, przy czym jednakże może to zostać udowodnione tylko w uproszczeniu.
Dominującą była przynależność do Kościoła rzymsko-katolickiego.
Dopiero od czasow reformacji, jeszcze więcej od czasow kontrreformacji, doszło do
zrownoważenia tych pojęć: być Niemcem oznaczało automatycznie przynależność do
Kościoła ewangelickiego, być Polakiem - do Kościoła katolickiego. To zachowało dla
Kaszubow przez długi czas ludową ważność.
Moja niemiecka rodzina wyznawała Katolicyzm, a polska to zrozumiałe - rownież.Z powodu
tego faktu, prawie nigdy nie wchodzilismy w konflikt z Polakami względnie Kaszubami.
Moje ewangelickie koleżanki szkolne, ktore wszystkie były pochodzenia niemieckiego, ale
także kaszubskiego, musiały już walczyć z większymi trudnościami.
Kaszubski Katolicyzm był swego czasu mocno przesiąknięty przesądami w rożnych formach.
Jednym jednakże w międzyczasie zaniknionym obyczajem było tak zwane"ścinanie głowy
jastrzębiowi." Obyczaj ten opierał się na ogolnej skradze nad drapieżnym postępowaniem
jastrzębia i jego egzekucji".
W niektorych przypadkach zastąpiano jastrzębia kurą albo wroną, lub strącano symbolicznie
głowkę piwonii, po tym jak wypowiadano wyrok na uosobiające jastrzębia zło, i kat
przeprowadzał wyrok za pomocą szabli lub kosy.Potem uroczyście grzebano ptaka.
W latach między dwoma wojnami, zwyczaj ten ożył na krotko jeszcze raz. Opowiadały nam o
tym kaszubskie dziewczyny. Zwyczaj ten jednak zaginął po drugiej wojnie światowej
całkowicie.
Innym, trochę bardziej budzącym zgrozę przesądem była "pośmiertna wędrowka dusz".
My dzieci, obawialiśmy się, w okolicach połnocy przechodzić obok drogowskazu(co zdarzało
się rzadko), ponieważ mogłby tam ktoś klęczeć i modlić się za niewybawioną duszę, ktora
prosiła go o to, ujawniając się.
W sąsiednim dworze, w Parszkowie, błąkała się zjawa dawnego właściciela, dawno zmarłego
wolnomularza von Koziczkowski, ktory we fraku i cylindrze, z cygarem w złotych zębach,
ukazywała się nocami ludziom.
Jego znakiem rozpoznawczym było kopyto konia.
Zamawianie brodawek i połpaśca było w naszym regionie pospolite.
Jak w ogole dawniej mocno jeszcze wystąpowała wiedza o prawdziwych snach, wymowie
symboli, snach i twarzach wsrod narodu kaszubskiego.
-----------------------------------------------------
O sąsiedztwie
Z własnego doświadczenia mogę stwierdzić, że w swoim czasie nie mieliśmy na Kaszubach
ż a d n e g o trudnego sąsiedztwa. Pomimo, że zmieniające się polityczne położenie sprawiało
trudności.
W osobistych przeżyciach doświadczyliśmy obojga:
Zgodne pożycie z zachowaniem wzajemnego respektu, zwązani z pieczołowicie
obserwowanym obowiązkiem opieki ze strony panow na służbie w stosunku do ich
poddanych. Ale także nietolerancja, konkurencja i zawiść decydowały o wspolnym pożyciu.
Niemniej przeto, było to raczej ogolne zjawisko między ludźmi, a nie specyficznie
kaszubskie.
Oprocz tego wynikało to ze społecznego położenia:
Posiadaczom i wyżej postawionym było łatwiej, wyegzekwować ich prawa, niż na przykład
chałupnikom, robotnikom względnie lemiesznikom.
Co pozostało mi w pamięci , to duża zrozumiałość służebnej części ludności, ktora z wielką
naturalnością poddawała się swojemu państwu i służyła im. To tak zwane
"Państwo"opiekowało się nimi i przejmowało odpowiedzialność za wyżywienie ich rodzin.
Fakt ten stwarzał co prawda uzależnienie, ale także trwającą od generacji wierność swojemu
panu i odwrotnie, swojego pana do swojego poddanego.
Frapujący przykład jest znany z życia dworskiego w Krokowej, kiedy to syn grafa, Reinhold,
poszedł zamiast zarządcy i wielodzietnego ojca rodziny na wojnę i przypłacił to życiem.
To uważam jako zauważalny "Obowiązek opieki", pomimo, że przytoczony tutaj przykład
przedstawia z pewnością ekstremalny przypadek.
Bliskie sąsiedztwo Polakow, Niemcow i Kaszubow było obciążone dopiero, kiedy
znaleźliśmy się pod presją nazistowską w powiązaniu z naszą egzystencją w "polskim
korytarzu".
Pod takim obciążeniem cierpiała naturalnie do tej pory zgodna koegzystencja z narodem
polskim i kaszubskim.
O tym, że antyniemieckie demonstracje miały miejsce, wiadomo, rownież o tym, że
prowadziły one do ciężkich atakow zemsty, rownież.
1 września 1939 roku przeżyliśmy z mieszanymi uczuciami razem z Kaszubami.
Z jednej strony oczekiwanie Niemcow na wyzwolenie, z drugiej strony niepewność
przyszłych losow.
I znowu znaleźli się Kaszubi w swoim aż nadto znanym dwuznacznych położeniu, o ktorym
mowi się, że znajdują się jednocześnie "Między młotem i kowadłem."
Niemieccy najeźdźcy, względnie "Wybawcy", jak kto woli, rozpoczęli bardzo wcześnie
likwidować polsko-kaszubskie warstwy przewodzące i Inteligencję.
Także moj ojciec trafił w kwietniu 1940 kolejno do obozu koncentracyjnego w Sttuhofie,
Dachau i Mauthausen, gdzie 6 marca 1941 w lagrze Gusen 1 zmarł.
Mam pożołkłą fotografię z Pierwszej Komunii mojej i mojej siostry. Widać na niej 13 osob
poźnym latem 1939 roku.
W przeciągu kilku miesięcy 5 osob zostało zamordowanych i pogrzebanych w masowych
grobach Piaśnicy, względnie zamkniętych w rożnych obozach koncentracyjnych. Byli to moi
3-ej nauczyciele, proboszcz starzynskiej parafii, Jan Sieg oraz moj ojciec.
W malejącej fazie zwycięstwa niemieckich neonazistow, Kaszubi zostali "zniemczeni" i
wciągnięci do wojska.
Brakujące w rolnictwie siły robocze zostały zastąpione robotnikami ze wschodniej Europy.
Zakładam, że rożne grupy "Niemieckiej przynależności" są Państwu znane?
Do pierwszej grupy należeli obywatele Rzeszy, ktorzy posiadali dwa obywatelstwa,
niemieckie i polskie.
Do drugiej grupy należeli Niemcy( niebieski dowod osobisty), ktorzy mogli udowodnić swoje
niemieckie pochodzenie.
Trzecia grupa (zielony dowod) miała akurat jeszcze wystarczająco dużo udziału w
niemieckim pochodzeniu, 4-tą grupę stanowili "Zniemczeni do odwołania".
To było zaznaczone za pomocą stempla.
Tego rodzaju absurdu nie znajdzie się nigdzie na całym świecie!!
Kiedy wojna się skończyła, my Niemcy, musieliśmy pracować przymusowo: Co nas spotkało
najpierw w naszym własnym majątku i potem trochę poźniej trafiliśmy na żniwa do majątku
w Celbowie koło Pucka.
Dawny zarządca majątku, pan Szukalski, przeżył oboz koncentracyjny w Dachau i otrzymał z
powrotem swoj majątek.
Wysortował mnie i moją siostrę z pułku Niemcow, ponieważ jak nam powiedział, spotkał
naszego ojca w obozie koncentracyjnym w Dachau. Panowie ci znali sie już sąsiedzko
naturalnie już przed wojną.
Sytuacja więc, ktora w tym przykrym położeniu, była ratunkiem.
Teraz, kiedy byliśmy tymi ściganymi, doznawałyśmy rożnorodnej takiej i podobnej pomocy.
Uniknęłyśmy deportacji na Syberię tylko dlatego, że podczas ostrych akcji, kaszubskie
rodziny z narażeniem siebie samych ukrywały nas, dawały nam jedzenie i nikt nie zdradził
nas siepaczom.
Tak daleko praktykowana, oczywista solidarność, jaka miała miejsce, mogła powstać tylko z
mocno zrośniętej wspolnoty. Przeżyliśmy te wszystkie nieszczęścia bez szwanku.
Dzięki takiej postawie naszych kaszubskich sąsiadow pozostaliśmy po wojnie jeszcze cały
rok w Radoszewie.
W końcu opuściliśmy nasze miejsce urodzenia w kwietniu 1946, ponieważ dawniej, jako
młodzi ludzie nie widzieliśmy żadnych perspektyw dla siebie.
Na zakończenie mojego referatu pozwolcie Państwo, razem z Guenterem Grass, na
kaszubskich plażach naszego dzieciństwa, zawsze od nowa, budować
bardzo powoli zamek
z mokrego piasku ,az sie
rozpadnie
Kto pyta jeszcze, gdzie?
MOJE seplenienie jest bałtyckie,
ciepłe.
Jak robi Morze Bałtyckie?
Blubb, pfifff.Pschsch...
po niemiecku, po polsku, po kaszubsku
blubb, pfifff, pschsch....
Dziękuję Państwu, szanowne Panie i Panowie, Ze poświęciliście mi swoją uwagę.